Rozdział dedykuję Empatii, by choć w ten sposób podziękować za tą krytykę i te rady oraz za wykonanie tego wspaniałego szablonu. Jesteś wspaniała.
-
Wiesz...wrzesień to mój ulubiony miesiąc. - usłyszałam głos
Rose po kilkunastu minutach ciszy, co w gruncie rzeczy było bardzo
zaskakujące, biorąc po uwagę gadatliwość dziewczyny. Po wyjściu
z łazienki zaciągnęła mnie na błonia, by jak to stwierdziła,
wyrzucić złe wspomnienia. Nie jestem do końca pewna w jaki sposób,
ale to pomogło. Siedząc na ławce przy jeziorku w zupełnej
ciemności, rozjaśnionej tylko światłami różdżek, bo był już
późny wieczór, poczułam się wolna. Nie myślałam o problemach,
o powoli zaczynającej się nauce. Wszystkie myśli jakby wyparowały,
a na moich ustach zagościł uśmiech. Liczył się tylko ten
moment... - Jest taki kolorowy, no i wtedy zaczyna się szkoła.
Wiem, pomyślisz, że jestem nienormalna, ale naprawdę lubię się
uczyć. Zresztą mam więcej spokoju. W wakacje co chwila przyjeżdża
jakiś rudy Weasley, któremu tylko psoty w głowie. Zdajesz sobie
sprawę, jak ciężko wtedy czytać? A Hugo jest taki sam. Dałabym
wszystkie galeony świata, by pobyć chwilę sama. Nawet nie wiesz
ile zaklęć już próbowałam.
-
Naprawdę? - zdziwiłam się. - Ale przecież w szkole jesteś
oblegana przez setki dziewczyn i chłopaków. Myślałam, że lubisz
towarzystwo.
-
Ze znajomymi jest inaczej niż z rodziną. Oni wszyscy trzymają się
ze mną tylko i wyłącznie dlatego, że jestem córką sławnych
rodziców. Powoli mam już tego dość, ale nie chcę ich odpychać.
Cokolwiek robią, nie potrafię powiedzieć im: stop. Może to
głupie, ale nie mam serca ich ranić. Mówiłam Ci już, że tylko
Al mnie naprawdę zna. Bo on nie patrzy na to, kim jestem.
Zapatrzyłam
się na gwiazdy. W oddali dostrzegłam Syriusza, który od dawna był
moim wiernym towarzyszem. Księżyc był złudny, pojawiał się i
odchodził, gdy coś mu się nie spodobało. Zaś Syriusz nigdy mnie
nie opuścił. Słuchał moich narzekań i marzeń i mimo to świecił
coraz jaśniej, jakby mówiąc: jestem z tobą. Tym razem mrugnął
do mnie zawadiacko, a ja spojrzałam na towarzyszkę. Nie była
wielką pięknością, lecz jeśli tylko uśmiechnęła się i
odezwała, na jej twarz wstąpywał niesamowity urok, a duże
niebieskie oczy, dość niespotykane przy tym kolorze włosów,
ukazywały mądrość i ciepło.
Rose
zdumiewała mnie coraz bardziej. W jej słowach słychać było
smutek, co było dużą odskocznią od jej wesołego dotychczas
oblicza. Czułam, że to nie jedyna niespodzianka z nią związana.
-
Najgorsze jest to – znów się odezwała – że magia mówi coś
innego. Na wróżbiarstwie czytaliśmy karty. Pomyślałam o nim
i... Powiedziały, że się znienawidzimy. Kocham go i tego chyba bym
nie przeżyła.
-
Wierzysz we wróżbiarstwo? Oczywiście Manoley to nie ta „sławna”
Trelawney, ale nie sądzę by coś potrafiła
-
Jak możesz tak mówić? - jej głos stał się ostry, stanowczy.
Może poczuła się dotknięta? – Ta nauka jest najwspanialszą z
nauk. Widzi rzeczy dla innych nieosiągalne. Nikt się na niej nie
zawiedzie.
Doszłam
do wniosku, że popełniłam gapę. Widocznie te magiczne kule, fusy
i inne głupoty mają dla niej jakieś znaczenie. Starałam się
ukryć sceptycyzm, jaki zagościł na mej twarzy. Całe szczęście,
że praktycznie nic nie było widać.
Na
Merlina, Annie. Masz pretensje do ludzi, którzy nie rozumieją
Twoich pasji, ale Ty jesteś taka sama.
Racja.
Stać mnie na coś lepszego. Uśmiechnęłam się ciepło i zmieniłam
temat.
-
Pamiętasz o co pytałam Cię wcześniej? Dlaczego mnie lubisz?
Zbiłam
ją z tropu. Chwilę się zastanowiła i odpowiedziała pewnie,
jednak w jej słowach czuć było zawahanie.
-
Bo jesteś inna. Chodźmy do Pokoju Wspólnego. Zimno się zrobiło.
Bez
słowa wstałam z ławki i podążyłam za towarzyszką. Podczas, gdy
ta nuciła pod nosem jakąś mugolską melodię, ja zajęta byłam
myślami.
Ewidentnie
coś tu nie grało. W tym wszystkim jest jakaś biała plama.
I nie dam za wygraną, puki nie dowiem się co kryje.
***
Mimo, że pokój wspólny Ravenclawu przypominał kościół z tym sklepieniem i łukowatymi oknami był bardzo ciepły i przejrzysty. Okrągły, nie dający możliwości schowania się w kącie, co rodziło wiele niezadowoleń i dowcipów. Srebrne i złote gwiazdy
jakby spadły z nieba, znajdując swój azyl na ścianach i puszystym
dywanie, a wokół wyrastały przeróżne stoliki, ławy i
biblioteczki.
Wszędzie pełno
było uczniów, śmiechy i wybuchy eksplodującego durnia zagłuszały
słowa tych, którzy mieli ochotę na cichą rozmowę. Każdy
korzystał z wolności pierwszego dnia nauki, gdyż wtedy nauczyciele
nie zadawali prac domowych. To polecenie Jonathana Southrey'a, który
choć objął rządy dość niedawno, po emerytowanej McGonagall, od
razu podbił serca uczniów. Był wyrozumiały i z dobrym sercem, a
do tego doszedł do wniosku, że uśmiech i rozmowa uczynią więcej
niż największa kara. Oczywiście wielu dorosłych nie pochwalało
jego metod uczenia, a wśród nauczycieli tworzyła się cicha grupa
dążąca do obalenia Southrey'a z pozycji dyrektora, jednak nikt nie
wiedział, kto do niej należał, więc sprawa pozostała w miejscu.
Sam staruszek wydawał się tym kompletnie nie przejmować. A może
nie zdawał sobie sprawy?
Siedząc
w moim ulubionym fotelu, przy posągu samej Roweny, który dawał
mocny cień na to miejsce, obserwowałam tłum.
Na
przeciwko stali dwaj bliźniacy z mojego roku, wysocy blondyni o
przystojnej twarzy, Lorcan i Lysander Scamander'owie, którzy
dyskutowali o czymś zawzięcie, rzucając spojrzenia w kierunku
grupki rozchichotanych piątoklasistek. Biedacy, mogą mieć każdą,
a kochają się w tych najbardziej niedostępnych. Lubiłam ich, byli
sąsiadami Mary, więc często z nimi rozmawiałam.
Przy
oknie w czułych uściskach stali Bastion Tompson i Marlene Sunsine.
Widocznie jeszcze jej nie powiedział, że woli inną. Zresztą,
gdyby patrzyła się na jego oczy, a nie usta, sama by to odkryła.
Obok, na kanapie siedziała zwarta paczka z czwartej klasy. Terry
Boot opowiadał jakiś kawał, na co reszta aż kładła się ze
śmiechu, a przecież dobrze widać, że wcale nie rozumieją
dowcipu. Ta ludzka gra irytowała mnie niemiłosiernie.
Większość
Krukonów zebrała się w pary lub małe grupki i grała w durnia,
ćwiczyła zaklęcia, albo czytała książki. Nikt na to nie zwracał
uwagi. W każdym innym domu byłaby to oznaka „kujoności”. Tu,
było to na porządku dziennym.
Rozejrzałam
się. Ani śladu po Ap'ie. Skoro bliźniacy są tu, to pewnie siedzi
na korytarzu z jakąś dziewczyną. Zawsze miał wzięcie. A jednak
wtedy poszedł w ślady najlepszych kolegów.
Rose
też nigdzie nie było. Znaczyło to, że znajduje się w bibliotece.
Już od pierwszej klasy to było jej ulubione miejsce. Tak jak u mnie
sowiarnia.
To
mi o czymś przypomniało. Wzięłam wolny pergamin ze stołu oraz
pióro i skierowałam się do wyjścia.
*
* *
Hogwart, 2 września 2023r.
Najukochańsi
rodzice!
Mam
za sobą pierwszy dzień szkoły, więc korzystając z wolnej chwili
piszę ten list. U mnie wszystko w porządku. Tak jak twierdziłam ,
zakolegowałam się z wieloma osobami, więc nie musicie się
martwić. Poznałam nawet bliżej Rose Weasley i jest naprawdę
niesamowitą osobą. Czuję, że się zaprzyjaźnimy.
W
szkole dobrze. Nauczyciele nie będą tak ciskać, jak w piątej
klasie, więc nie powinnam mieć problemów. Tato, profesor
Longbottom powiedział, że z chęcią rzuci okiem na Twojego
Waleriana, więc przyślij mi go w paczce. Jutro historia magii i
opieka nad magicznymi stworzeniami. Już nie mogę się doczekać.
Mam nadzieję, że będziemy przerabiać III wojnę o prawa goblinów
bo czytałam o tym, przez całe wakacje. Ap stwierdził, że profesor
Binns nie musi o tym uczyć, bo wiem więcej od niego, ale się myli.
Kochany, zawsze jest dla mnie za miły.
Wczoraj
był nabór do domów. Mia też jest w Ravenclaw, co zasmuciło
Micky'ego. W gruncie rzeczy... Jedyny Gryfon w rodzinie krukońskiej
to w pewnym stopniu wstyd. Ale powiedzmy sobie szczerze, czy on
nadawałby się do tego domu? Prędzej mugol rzuci niewybaczalnym.
To
wszystko. Piszcie do mnie, ale powiedzcie sówce, żeby przylatywała
nocą do dormitorium. Albo ja to zrobię. W szóstej klasie nikt już
nie koresponduje tak często z rodzicami.
Odezwę
się niedługo.
Annie
P.S.
Tato, pamiętaj o tym chorym kocie, który błąka koło naszego
domu. Spróbuj zaklęcia: convalescendi. Podobno pomaga.
*
* *
Hogwart, 2 września 2023r.
Droga
Mary!
Znów
się zaczęło. Albo się ze mnie śmieją, albo mnie unikają.
Naprawdę nie mogę już tego znieść. Przedtem przynajmniej miałam
Ciebie. Nie wiem, jak sobie poradzę, ale muszę być silna.
Poznałam
Rose Weasley. Pomogła mi, gdy kompletnie się rozsypałam. Nawet
spędziła ze mną dużo czasu. Nie wiem o co chodzi. To przecież
niemożliwe, by tak nagle się mną zainteresowała. W końcu
wcześniej nigdy się do mnie nie odezwała. Jednak naprawdę ją
polubiłam, wydaje się być inna niż wszyscy.
Z
Ap'em jeszcze nie rozmawiałam. Nie wiem co mam robić. Czy mam to
wreszcie skończyć i zamknąć się na niego? Wtedy będę zupełnie
sama. A czy on w ogóle chce się ze mną nadal przyjaźnić? Czy to
już mu przeszło? Czy wszystko może być jak dawniej? Wydaje mi
się, że ma dziewczynę. Gubię się w tym wszystkim.
Mijałam
się na korytarzu z Lovers i ta zagroziła mi, że jak będę uczyć
się tak jak w tamtym roku to nie zdam owutemów. Boję się, że nie
podołam. Wiesz, jak nie cierpię transmutacji. Czy w szóstej jest
choć odrobinę łatwiejsza?
Gdy
pisałam list do rodziców, chciało mi się śmiać. Wiem, że źle
robię okłamując ich nieustannie, ale prawda by ich kompletnie
załamała.
Martwienie
się o wszystko to ich drugie nazwisko.
Zastanawiałam
się, dlaczego tak z nimi koresponduję. Doszłam do wniosku, że
pragnę mieć kontakt z kimś, kto nigdy się ode mnie nie odwróci.
Może to ma trochę racji?
Jednak
tylko Tobie jestem w stanie opowiadać to, co naprawdę czuję.
Zawsze mnie rozumiesz i nigdy nie masz za złe, że tak bardzo Ci się
żalę. To jednak musi być trochę męczące.
Jak
tam u Ciebie? Czy Davies jest w porządku? Wiesz jacy są szefowie.
Może w ferie odwiedzę Cię w pracy :) Pisz co tam ciekawego. Annie
łaknie wszelkich informacji. Miałaś rację, że powinnam być
dziennikarką. Jeśli uzdrowicielstwo zwierząt nie wypali od razu
kieruję się na to.
Tęsknię
za Tobą. Nawet nie wiesz jak bardzo. Brak mi naszych długich rozmów
o niczym albo o stanie kraju. W przyszłości kandyduj na ministra.
Wprowadzisz te wszystkie świetne plany w życie.
Pozdrawiam
serdecznie asystenta szefa departamentu do spraw wewnętrznych.
Annie.
***
Po
wysłaniu listów, podleciała do mnie szara płomykówka –
Drapaczka. Należała do małego chłopca z trzeciej klasy i zawsze
była niedojedzona. Biedaczka, zostawała zwykle na końcu, więc
nigdy nic dla niej nie zostało. Od jakiegoś czasu podwędzałam z
kolacji drobne racje by zwierzątko trzymało się na nogach, jednak
tym razem na niej nie byłam. Patrzyła na mnie tymi swoimi czujnymi
oczami, a ja widziałam w nich smutek.
-
Wybacz, kochana, ale nic dla ciebie nie mam. Też nic nie jadłam -
mruknęłam przepraszająco.
Ta
w odpowiedzi huknęła coś co brzmiało podobnie do: Czekałam na
ciebie cały dzień to poczekam jeszcze trochę. Uśmiechnęłam się.
Te zwierzęta były niesamowicie miłe. Nie wiedziałam, jak musiały
się czuć, by kogoś dziobnąć. Oczywiście, jak wśród ludzi,
zdarzały się żartownisie, jednak i te nigdy nie przeginały.
Gdy
znalazłam się na schodach, moja dłoń powędrowała do kieszeni
szaty, gdzie zupełnie nieświadomie znalazłam kawałek czerstwego
już suchara. No tak. Przypomniałam sobie, że podczas śniadania
upadł mi na podłogę, więc wykorzystując pretekst zatrzymałam go
dla głodujących istot. Miałam go podsunąć jakiemuś skrzatowi,
jednak teraz sowa była ważniejsza. Odwróciłam się w stronę
sowiarni, a tam ujrzałam widok dość dziwny. Gdy wszedł doń jakiś
ciemnowłosy chłopak, wszystkie latajace uniosły się w górę,
robiąc przy tym duży hałas. Mogłoby się to wydawać czymś
pochlebnym, ale ja znałam ich zwyczaje i wiedziałam, że tak
reagują tylko na ludzi o nieczystym sumieniu. Przez chwilę moje
serce zamarło ze strachu, jednak ten moment szybko minął i
funkcjonowałam normalnie. Pewnie zdradził dziewczynę, pomyślałam.
Przecież to nie możliwe, by mogłoby być czymś gorszym.
Zaśmiałam się w duszy na to stwierdzenie, ale nie odważyłam się
wejść. Zeszłam na dół co chwila wmawiając sobie, że Drapaczka
da sobie radę sama.
***
-
Co to za istota? Rano chodzi na czterech łapach, w południe na
dwóch a wieczorem na trzech.
-
Ta istota to człowiek.
W
Pokoju Wspólnym Ravenclaw'u jak i w innych jest jasno wyznaczony
harmonogram dnia. Cisza nocna zaczynała się od godziny 22, więc
gdy zjawiłam się tam, jako że było już dobrze po niej, w
pomieszczeniu nie znajdował się nikt. Co nie znaczyło, że wszyscy
śpią. Po prostu zabawy przeniesiono w inne miejsce, dormitorium. Ja
również się tam skierowałam, odkładając po drodze na stolik
pióro.
W
naszej sypialni, na szczęście nie było wielkiego hałasu. Rose i
Angel już spały, a Esmeralda guzdrała się jak zwykle, by gdy
wszyscy przeniosą się w objęcia Morfeusza, poczytać w spokoju
książkę. Nie miałam zamiaru jej w tym przeszkadzać, więc
położyłam się, myśląc o wszystkich wydarzeniach tego dziwnego
dnia. Zamknięcie z Rose, ta kompromitująca sytuacja i opowiedzenie
wszystkiego rudej. Potem ta dziwna rozmowa i tajemniczy chłopak.
Nie
mogłam uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się dzisiaj.
Chwilę
później wędrowałam wspaniałą krainą snu.