Informacje

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 3. Biel i czerń.

Rozdział dedykuję Empatii, by choć w ten sposób podziękować za tą krytykę i te rady oraz za wykonanie tego wspaniałego szablonu. Jesteś wspaniała.


- Wiesz...wrzesień to mój ulubiony miesiąc. - usłyszałam głos Rose po kilkunastu minutach ciszy, co w gruncie rzeczy było bardzo zaskakujące, biorąc po uwagę gadatliwość dziewczyny. Po wyjściu z łazienki zaciągnęła mnie na błonia, by jak to stwierdziła, wyrzucić złe wspomnienia. Nie jestem do końca pewna w jaki sposób, ale to pomogło. Siedząc na ławce przy jeziorku w zupełnej ciemności, rozjaśnionej tylko światłami różdżek, bo był już późny wieczór, poczułam się wolna. Nie myślałam o problemach, o powoli zaczynającej się nauce. Wszystkie myśli jakby wyparowały, a na moich ustach zagościł uśmiech. Liczył się tylko ten moment... - Jest taki kolorowy, no i wtedy zaczyna się szkoła. Wiem, pomyślisz, że jestem nienormalna, ale naprawdę lubię się uczyć. Zresztą mam więcej spokoju. W wakacje co chwila przyjeżdża jakiś rudy Weasley, któremu tylko psoty w głowie. Zdajesz sobie sprawę, jak ciężko wtedy czytać? A Hugo jest taki sam. Dałabym wszystkie galeony świata, by pobyć chwilę sama. Nawet nie wiesz ile zaklęć już próbowałam.
- Naprawdę? - zdziwiłam się. - Ale przecież w szkole jesteś oblegana przez setki dziewczyn i chłopaków. Myślałam, że lubisz towarzystwo.
- Ze znajomymi jest inaczej niż z rodziną. Oni wszyscy trzymają się ze mną tylko i wyłącznie dlatego, że jestem córką sławnych rodziców. Powoli mam już tego dość, ale nie chcę ich odpychać. Cokolwiek robią, nie potrafię powiedzieć im: stop. Może to głupie, ale nie mam serca ich ranić. Mówiłam Ci już, że tylko Al mnie naprawdę zna. Bo on nie patrzy na to, kim jestem.
Zapatrzyłam się na gwiazdy. W oddali dostrzegłam Syriusza, który od dawna był moim wiernym towarzyszem. Księżyc był złudny, pojawiał się i odchodził, gdy coś mu się nie spodobało. Zaś Syriusz nigdy mnie nie opuścił. Słuchał moich narzekań i marzeń i mimo to świecił coraz jaśniej, jakby mówiąc: jestem z tobą. Tym razem mrugnął do mnie zawadiacko, a ja spojrzałam na towarzyszkę. Nie była wielką pięknością, lecz jeśli tylko uśmiechnęła się i odezwała, na jej twarz wstąpywał niesamowity urok, a duże niebieskie oczy, dość niespotykane przy tym kolorze włosów, ukazywały mądrość i ciepło.
Rose zdumiewała mnie coraz bardziej. W jej słowach słychać było smutek, co było dużą odskocznią od jej wesołego dotychczas oblicza. Czułam, że to nie jedyna niespodzianka z nią związana.
- Najgorsze jest to – znów się odezwała – że magia mówi coś innego. Na wróżbiarstwie czytaliśmy karty. Pomyślałam o nim i... Powiedziały, że się znienawidzimy. Kocham go i tego chyba bym nie przeżyła.
- Wierzysz we wróżbiarstwo? Oczywiście Manoley to nie ta „sławna” Trelawney, ale nie sądzę by coś potrafiła
- Jak możesz tak mówić? - jej głos stał się ostry, stanowczy. Może poczuła się dotknięta? – Ta nauka jest najwspanialszą z nauk. Widzi rzeczy dla innych nieosiągalne. Nikt się na niej nie zawiedzie.
Doszłam do wniosku, że popełniłam gapę. Widocznie te magiczne kule, fusy i inne głupoty mają dla niej jakieś znaczenie. Starałam się ukryć sceptycyzm, jaki zagościł na mej twarzy. Całe szczęście, że praktycznie nic nie było widać.
Na Merlina, Annie. Masz pretensje do ludzi, którzy nie rozumieją Twoich pasji, ale Ty jesteś taka sama.
Racja. Stać mnie na coś lepszego. Uśmiechnęłam się ciepło i zmieniłam temat.
- Pamiętasz o co pytałam Cię wcześniej? Dlaczego mnie lubisz?
Zbiłam ją z tropu. Chwilę się zastanowiła i odpowiedziała pewnie, jednak w jej słowach czuć było zawahanie.
- Bo jesteś inna. Chodźmy do Pokoju Wspólnego. Zimno się zrobiło.
Bez słowa wstałam z ławki i podążyłam za towarzyszką. Podczas, gdy ta nuciła pod nosem jakąś mugolską melodię, ja zajęta byłam myślami.
Ewidentnie coś tu nie grało. W tym wszystkim jest jakaś biała plama. I nie dam za wygraną, puki nie dowiem się co kryje.
***
Mimo, że pokój wspólny Ravenclawu przypominał kościół z tym sklepieniem i łukowatymi oknami był bardzo ciepły i przejrzysty. Okrągły, nie dający możliwości schowania się w kącie, co rodziło wiele niezadowoleń i dowcipów. Srebrne i złote gwiazdy jakby spadły z nieba, znajdując swój azyl na ścianach i puszystym dywanie, a wokół wyrastały przeróżne stoliki, ławy i biblioteczki.
Wszędzie pełno było uczniów, śmiechy i wybuchy eksplodującego durnia zagłuszały słowa tych, którzy mieli ochotę na cichą rozmowę. Każdy korzystał z wolności pierwszego dnia nauki, gdyż wtedy nauczyciele nie zadawali prac domowych. To polecenie Jonathana Southrey'a, który choć objął rządy dość niedawno, po emerytowanej McGonagall, od razu podbił serca uczniów. Był wyrozumiały i z dobrym sercem, a do tego doszedł do wniosku, że uśmiech i rozmowa uczynią więcej niż największa kara. Oczywiście wielu dorosłych nie pochwalało jego metod uczenia, a wśród nauczycieli tworzyła się cicha grupa dążąca do obalenia Southrey'a z pozycji dyrektora, jednak nikt nie wiedział, kto do niej należał, więc sprawa pozostała w miejscu. Sam staruszek wydawał się tym kompletnie nie przejmować. A może nie zdawał sobie sprawy?
Siedząc w moim ulubionym fotelu, przy posągu samej Roweny, który dawał mocny cień na to miejsce, obserwowałam tłum.
Na przeciwko stali dwaj bliźniacy z mojego roku, wysocy blondyni o przystojnej twarzy, Lorcan i Lysander Scamander'owie, którzy dyskutowali o czymś zawzięcie, rzucając spojrzenia w kierunku grupki rozchichotanych piątoklasistek. Biedacy, mogą mieć każdą, a kochają się w tych najbardziej niedostępnych. Lubiłam ich, byli sąsiadami Mary, więc często z nimi rozmawiałam.
Przy oknie w czułych uściskach stali Bastion Tompson i Marlene Sunsine. Widocznie jeszcze jej nie powiedział, że woli inną. Zresztą, gdyby patrzyła się na jego oczy, a nie usta, sama by to odkryła. Obok, na kanapie siedziała zwarta paczka z czwartej klasy. Terry Boot opowiadał jakiś kawał, na co reszta aż kładła się ze śmiechu, a przecież dobrze widać, że wcale nie rozumieją dowcipu. Ta ludzka gra irytowała mnie niemiłosiernie.
Większość Krukonów zebrała się w pary lub małe grupki i grała w durnia, ćwiczyła zaklęcia, albo czytała książki. Nikt na to nie zwracał uwagi. W każdym innym domu byłaby to oznaka „kujoności”. Tu, było to na porządku dziennym.
Rozejrzałam się. Ani śladu po Ap'ie. Skoro bliźniacy są tu, to pewnie siedzi na korytarzu z jakąś dziewczyną. Zawsze miał wzięcie. A jednak wtedy poszedł w ślady najlepszych kolegów.
Rose też nigdzie nie było. Znaczyło to, że znajduje się w bibliotece. Już od pierwszej klasy to było jej ulubione miejsce. Tak jak u mnie sowiarnia.
To mi o czymś przypomniało. Wzięłam wolny pergamin ze stołu oraz pióro i skierowałam się do wyjścia.
* * *
Hogwart, 2 września 2023r.
Najukochańsi rodzice!
Mam za sobą pierwszy dzień szkoły, więc korzystając z wolnej chwili piszę ten list. U mnie wszystko w porządku. Tak jak twierdziłam , zakolegowałam się z wieloma osobami, więc nie musicie się martwić. Poznałam nawet bliżej Rose Weasley i jest naprawdę niesamowitą osobą. Czuję, że się zaprzyjaźnimy.
W szkole dobrze. Nauczyciele nie będą tak ciskać, jak w piątej klasie, więc nie powinnam mieć problemów. Tato, profesor Longbottom powiedział, że z chęcią rzuci okiem na Twojego Waleriana, więc przyślij mi go w paczce. Jutro historia magii i opieka nad magicznymi stworzeniami. Już nie mogę się doczekać. Mam nadzieję, że będziemy przerabiać III wojnę o prawa goblinów bo czytałam o tym, przez całe wakacje. Ap stwierdził, że profesor Binns nie musi o tym uczyć, bo wiem więcej od niego, ale się myli. Kochany, zawsze jest dla mnie za miły.
Wczoraj był nabór do domów. Mia też jest w Ravenclaw, co zasmuciło Micky'ego. W gruncie rzeczy... Jedyny Gryfon w rodzinie krukońskiej to w pewnym stopniu wstyd. Ale powiedzmy sobie szczerze, czy on nadawałby się do tego domu? Prędzej mugol rzuci niewybaczalnym.
To wszystko. Piszcie do mnie, ale powiedzcie sówce, żeby przylatywała nocą do dormitorium. Albo ja to zrobię. W szóstej klasie nikt już nie koresponduje tak często z rodzicami.
Odezwę się niedługo.
Annie
P.S. Tato, pamiętaj o tym chorym kocie, który błąka koło naszego domu. Spróbuj zaklęcia: convalescendi. Podobno pomaga.


* * *
Hogwart, 2 września 2023r.
Droga Mary!
Znów się zaczęło. Albo się ze mnie śmieją, albo mnie unikają. Naprawdę nie mogę już tego znieść. Przedtem przynajmniej miałam Ciebie. Nie wiem, jak sobie poradzę, ale muszę być silna.
Poznałam Rose Weasley. Pomogła mi, gdy kompletnie się rozsypałam. Nawet spędziła ze mną dużo czasu. Nie wiem o co chodzi. To przecież niemożliwe, by tak nagle się mną zainteresowała. W końcu wcześniej nigdy się do mnie nie odezwała. Jednak naprawdę ją polubiłam, wydaje się być inna niż wszyscy.
Z Ap'em jeszcze nie rozmawiałam. Nie wiem co mam robić. Czy mam to wreszcie skończyć i zamknąć się na niego? Wtedy będę zupełnie sama. A czy on w ogóle chce się ze mną nadal przyjaźnić? Czy to już mu przeszło? Czy wszystko może być jak dawniej? Wydaje mi się, że ma dziewczynę. Gubię się w tym wszystkim.
Mijałam się na korytarzu z Lovers i ta zagroziła mi, że jak będę uczyć się tak jak w tamtym roku to nie zdam owutemów. Boję się, że nie podołam. Wiesz, jak nie cierpię transmutacji. Czy w szóstej jest choć odrobinę łatwiejsza?
Gdy pisałam list do rodziców, chciało mi się śmiać. Wiem, że źle robię okłamując ich nieustannie, ale prawda by ich kompletnie załamała.
Martwienie się o wszystko to ich drugie nazwisko.
Zastanawiałam się, dlaczego tak z nimi koresponduję. Doszłam do wniosku, że pragnę mieć kontakt z kimś, kto nigdy się ode mnie nie odwróci. Może to ma trochę racji?
Jednak tylko Tobie jestem w stanie opowiadać to, co naprawdę czuję. Zawsze mnie rozumiesz i nigdy nie masz za złe, że tak bardzo Ci się żalę. To jednak musi być trochę męczące.
Jak tam u Ciebie? Czy Davies jest w porządku? Wiesz jacy są szefowie. Może w ferie odwiedzę Cię w pracy :) Pisz co tam ciekawego. Annie łaknie wszelkich informacji. Miałaś rację, że powinnam być dziennikarką. Jeśli uzdrowicielstwo zwierząt nie wypali od razu kieruję się na to.
Tęsknię za Tobą. Nawet nie wiesz jak bardzo. Brak mi naszych długich rozmów o niczym albo o stanie kraju. W przyszłości kandyduj na ministra. Wprowadzisz te wszystkie świetne plany w życie.
Pozdrawiam serdecznie asystenta szefa departamentu do spraw wewnętrznych.
Annie.
***
Po wysłaniu listów, podleciała do mnie szara płomykówka – Drapaczka. Należała do małego chłopca z trzeciej klasy i zawsze była niedojedzona. Biedaczka, zostawała zwykle na końcu, więc nigdy nic dla niej nie zostało. Od jakiegoś czasu podwędzałam z kolacji drobne racje by zwierzątko trzymało się na nogach, jednak tym razem na niej nie byłam. Patrzyła na mnie tymi swoimi czujnymi oczami, a ja widziałam w nich smutek.
- Wybacz, kochana, ale nic dla ciebie nie mam. Też nic nie jadłam - mruknęłam przepraszająco.
Ta w odpowiedzi huknęła coś co brzmiało podobnie do: Czekałam na ciebie cały dzień to poczekam jeszcze trochę. Uśmiechnęłam się. Te zwierzęta były niesamowicie miłe. Nie wiedziałam, jak musiały się czuć, by kogoś dziobnąć. Oczywiście, jak wśród ludzi, zdarzały się żartownisie, jednak i te nigdy nie przeginały.
Gdy znalazłam się na schodach, moja dłoń powędrowała do kieszeni szaty, gdzie zupełnie nieświadomie znalazłam kawałek czerstwego już suchara. No tak. Przypomniałam sobie, że podczas śniadania upadł mi na podłogę, więc wykorzystując pretekst zatrzymałam go dla głodujących istot. Miałam go podsunąć jakiemuś skrzatowi, jednak teraz sowa była ważniejsza. Odwróciłam się w stronę sowiarni, a tam ujrzałam widok dość dziwny. Gdy wszedł doń jakiś ciemnowłosy chłopak, wszystkie latajace uniosły się w górę, robiąc przy tym duży hałas. Mogłoby się to wydawać czymś pochlebnym, ale ja znałam ich zwyczaje i wiedziałam, że tak reagują tylko na ludzi o nieczystym sumieniu. Przez chwilę moje serce zamarło ze strachu, jednak ten moment szybko minął i funkcjonowałam normalnie. Pewnie zdradził dziewczynę, pomyślałam. Przecież to nie możliwe, by mogłoby być czymś gorszym. Zaśmiałam się w duszy na to stwierdzenie, ale nie odważyłam się wejść. Zeszłam na dół co chwila wmawiając sobie, że Drapaczka da sobie radę sama.
***
- Co to za istota? Rano chodzi na czterech łapach, w południe na dwóch a wieczorem na trzech.
- Ta istota to człowiek.
W Pokoju Wspólnym Ravenclaw'u jak i w innych jest jasno wyznaczony harmonogram dnia. Cisza nocna zaczynała się od godziny 22, więc gdy zjawiłam się tam, jako że było już dobrze po niej, w pomieszczeniu nie znajdował się nikt. Co nie znaczyło, że wszyscy śpią. Po prostu zabawy przeniesiono w inne miejsce, dormitorium. Ja również się tam skierowałam, odkładając po drodze na stolik pióro.
W naszej sypialni, na szczęście nie było wielkiego hałasu. Rose i Angel już spały, a Esmeralda guzdrała się jak zwykle, by gdy wszyscy przeniosą się w objęcia Morfeusza, poczytać w spokoju książkę. Nie miałam zamiaru jej w tym przeszkadzać, więc położyłam się, myśląc o wszystkich wydarzeniach tego dziwnego dnia. Zamknięcie z Rose, ta kompromitująca sytuacja i opowiedzenie wszystkiego rudej. Potem ta dziwna rozmowa i tajemniczy chłopak.
Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się dzisiaj.

Chwilę później wędrowałam wspaniałą krainą snu.